16 maja 2019 - Jenny Blackhurst   

„Czarownice nie płoną” Jenny Blackhurst

Jenny Blackhurst po raz drugi nie zawiodła. „Czarownice…” to jedna z tych książek, które czyta się całą noc, bo nie sposób je odłożyć.

Bohaterką jest Imogen, psycholog z Londynu. Po odejściu z pracy postanawia przeprowadzić się z mężem do odziedziczonego po matce domu w małym miasteczku, w którym dorastała. (Uważam za niestosowne tłumaczenie nazw własnych. Nazwa miejscowości, nieudolnie przetłumaczona na „Lichotę”… Cóż, moim zdaniem przypis od tłumacza by wystarczył.)

Zaraz po rozpoczęciu pracy w ośrodku pomocy psychologicznej Imogen poznaje Ellie. Jedenastolatka ma za sobą traumatyczne przeżycia: ledwo uszła z życiem z pożaru, w którym zginęli jej rodzice i młodszy brat. Logicznym jest zatem, że powinna być otoczona opieką i troską zarówno rodziny zastępczej, jak i nauczycieli w szkole. Tymczasem Ellie uważana jest za dziecko dziwne, a nawet niebezpieczne. Zarówno Sara, jej zastępcza matka, jak i wychowawczyni twierdzą, że każdy, kto naraził się Ellie, źle skończył. Imogen stopniowo zbliża się do Ellie, nawet, gdy wykracza poza swoje obowiązki zawodowe. Jednak dziwne, niepokojące wydarzenia wokół dziewczynki nie ustają…

Książka zaskakuje do ostatniej strony. Kiedy już uznałam, że rozpracowałam całą intrygę, okazało się, że jest ona o wiele bardziej złożona. Poza genialnym pomysłem powieść jest po prostu dobrze napisana, podzielona krótkie rozdziały, przedstawiające wydarzenia z punktu widzenia Imogen, Ellie oraz pozostałych bohaterów.

Majstersztyk.