Odkąd czytam Szwaję, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że pisze „ku pokrzepieniu serc”. Większość jej powieści jest o zwykłych kobietach i ich codziennych problemach, a zakończeniem jest spotkanie faceta marzeń… Oczywiście książki Szwai czyta się naprawdę dobrze, ponieważ autorka ma świetny styl, lekkie pióro i cięty język, jednakże są dla mnie nieco naiwne, jeśli chodzi o fabułę. Dlatego ciekawą odmianą była właśnie „Zupa z ryby fugu”.
Powieść porusza trudny temat, o którym już wspominałam przy okazji „Drogiego maleństwa” – macierzyństwo zastępcze. Oto mamy parę młodych, zdolnych architektów, którzy marzą o dziecku, jednak na drodze staje im natura, oraz młodą, ambitną dziewczynę, która marzy o studiach i wyprowadzce z domu – jej na drodze stoi apodyktyczny ojciec, który inaczej zaplanował przyszłość córki. Szwaja wprowadza czarny charakter w postaci Elizy Trumbiak, która staje się spiritus movens wydarzeń – przekonuje zdesperowaną i załamaną kolejnymi nieudanymi próbami zajścia w ciążę Anitę, że wynajęcie brzucha to nic złego, a studentkę Mirandę namawia na „łatwe” pieniądze, które umożliwią jej ukończenie studiów. I w ten sposób Miranda staje się matką zastępczą (nie znoszę określenia „surogatka”) upragnionego dziecka Anity i Cypriana. Dodatkowo napięcia dodaje fakt, że chłopak Mirandy jest jednocześnie bratem Anity…
Problem, który porusza Monika Szwaja w swojej powieści nie jest natury etycznej – nie ocenia bohaterów i ich decyzji, unika moralizatorstwa i osądów. Pokazuje natomiast jak łatwo stracić kontrolę nad swoimi emocjami, gdy w życiu pojawia się dziecko, i że nie da się w prosty sposób przyjąć, że „to dziecko z biologicznego punktu widzenia nie jest moje”.
Powieść trzyma w napięciu do samego końca, zakończenie zaś jest nietypowe (w porównaniu do innych powieści autorki) – bo nie do końca szczęśliwe. No cóż, w tym temacie nie ma idealnych rozwiązań i łatwych odpowiedzi.
You must be logged in to post a comment.