„Koma” Katarzyna Zyskowska-Ignaciak, Wojciech Chmielarz

Przed lekturą miałam naprawdę duże nadzieje, związane również z nazwiskami autorów. Niestety ich wspólne dzieło mocno mnie rozczarowało.

Szumna zapowiedź współczesnej wersji Romea i Julii jest mocno przesadzona i to nie tylko z uwagi na fakt, że domniemana Julia mogłaby być matką swojego ukochanego. Historie włoskich kochanków i naszych bohaterów łączy tylko konieczność ukrywania uczuć przed światem, jednak nawet w tym przypadku powody są diametralnie różne. Podobnie rozczarowująca jest zapowiedź zbrodni, której koniec końców nie ma.
Powieść jest raczej dramatem psychologicznym, rozgrywającym się głównie w głowach bohaterów: Ewy – pani burmistrz małego miasteczka na Lubelszczyźnie i Karola – maturzysty z zacięciem artystycznym. W chwili rozpoczęcia akcji Ewa trafia do szpitala po próbie samobójczej, matka Karola natomiast zgłasza jego zaginięcie.
Większość fabuły stanowią wspomnienia i przemyślenia bohaterów na temat ich zakazanego związku.
I kiedy już miałam wrażenie, że coś się w końcu wydarzy, na jaw wyjdzie jakaś wielka tajemnica, przełom – nie wydarzyło się nic.
Wiarygodne i bardzo realistyczne jest tło obyczajowe i małomiasteczkowa rzeczywistość, to zdecydowanie działa na korzyść całości. Bohaterowie natomiast są dość schematyczni – rozgoryczona czterdziestolatka, tkwiąca w małżeństwie z rozsądku i przyzwyczajenia, młody, zbuntowany chłopak, pragnący wyrwać się z małej mieściny, swojski policjant Rysiek, do bólu małomiasteczkowy i przewidywalny.
Pozytywnie mogę ocenić język w częściach „męskich”, czyli tych, które jak mniemam napisał Chmielarz. Jego narracja jest żywa i wyrazista. Na tym tle Zyskowska-Ignaciak wypada blado, podobnie, jak jej bohaterka.

Nie popisało się również wydawnictwo, już dawno nie czytałam tak najeżonej literówkami i błędami książki.

Podsumowując – oczekiwałam na więcej.